WSPOMNIENIE… Z PRZED 11 LAT
Dziś rano, kiedy stałam przy bramie patrząc na konie, przypomniałam sobie pewne zdarzenie z przed kilku laty, o którym właśnie teraz chciała bym napisać.
Jechałam samochodem już ze wsi polną drogą w kierunku domu. Dokładnie tą drogą ze zdjęcia. Przed oczami pojawiła mi się nagle wizja dwóch karych koni ciągnąca sanie po śniegu. Było to tak niesamowite, że uśmiechłam się do siebie.
Uśmiechnełam się czując ciepło w sercu, ponieważ to właśnie ja siedziałam w tych saniach trzymając lejce w dłoniach.
Zawsze od kiedy pamiętam czyli od dzieciństwa, marzyłam mieć pięknego karego konia. A tu w tej wizji pojawiły się do tego dwa piękne kare konie z bujnymi grzywami.
To były czasy, kiedy to mieszkaliśmy na tej ziemi, gdzie teraz jest nasze ,,ranczo,, , dopiero z jakiś niecały rok.
Nie było tu ani koni ani planów związanych z jakimkolwiek gospodarstwem agroturystycznym.
Po kilku latach jednak zaczeły pojawiać się konie.
Najpierw srokaty. Potem gniady jeden, ciemnogniady drugi i trzeci rudy. Bywały różne, ale żaden nie był kary.
Zawsze śmiałam się do siebie mówiąc, że ta kolorystyka to tylko dlatego, że tak naprawdę nie jestem zdecydowana jakiego tak naprawdę chcę mieć konia 😉
Dwa lata temu na niedalekich polach u pewnego znajomego rolnika wraz z końmi zimnokrtwistymi chodziła sobie niespełna 1.5 roczna fryzia (Jaskra)- teraz nasza Savana.
Wypłosz jak nic ale skradła mi serce. Miała w sobie to coś co nie pozwoliło mi spokojnie przejść obok tego konia bez jakichkolwiek emocji.
Aby zdobyć pieniądze na kupno tego konia musiałam sprzedać swoją ulubioną krowę rasy Jersey.
Poszła w dobre ręce do gospodarstwa dbającego o zwierzęta z przeznaczeniem do dalszej hodowli a fryzię zapakowaną do przyczepy przywiozłam do domu.
Wyrosła mi z wypłosza na śliczną klacz. I tak kary do Nas dołączył.
Niedługo po tym jak kupiłam Savanę kolega zabrał mnie do znajomego aby pokazać mi zakopne pod stertą przeróżnych klamotów – sanie.
Oczywiście od chwili kiedy je zobaczyłam, zaczełam zawzięcie zbierać pieniażki aby je wykupić.
Sanie cudo robione na zamówienie. Czarne, dębowe, wyściełane czerwoną skają z ozdobnymi pinezkami. Po bokach uchwyty na pochodnie….
Potem za jakieś grosze kupiłam pasującą kolorem uprzaż homontową 😀 ale fryzki nie zaprzęgałam do dnia dzisiejszego..
Dostałam też stare zabytkowe jańczary.. ehhh
Do sań potrzeba niestety dwóch koni, bo te piekne dębowe sanie są ciężkie. A i dyszołek jest na dwa konie.
Nic…. Czas leci…
Sanie od dwóch lat pod plandeką przykryte i nic sie nie dzieje.
Znowu zima, piekny śnieg i smutek, że nie mogę nigdzie pojechać ponieważ nie mam koni do tego zaprzęgu. Cieżko jest kupić drugiego konia mając na utrzymaniu tyle końskich ogonów do wykarmienia. Jednak powiedziałam sobie, że drugiego karego fryza będę mieć na pewno.
I tu zaczyna się coś, co można nazwać urealnieniem marzeń i wizji. Urealnieniem wypowiedzianych słów i podjętych decyzji.
Koleżanka ratuje konia od śmierci głodowej. Klacz z super pochodzeniem, tytuł Ster i Holenderskie papiery.
Klacz traci ,,po drodze,, ciążę w wyniku zaniedbania poprzedniej właścicielki .
Siłą odkupiona od osoby, która doprowadziła konia do tego stanu.
Ale się udaje.
Wspieram koleżankę słowami w tym czynie bo wiem, że każde końskie życie jest warte poświęcenia. Z jednej strony jestem dumna, że zdobyła się na taki gest a z drugiej zamarzyło mi się też takiego konia do siebie przygarnąć.
Mija pięć miesięcy i dostaje wiadomość, że mam jak najszybciej przyjezdzać i tą klaczkę zabierać do siebie. Klacz jest zachwalana, że to super koń i spełni na pewno moje marzenia o ślicznym źrebaku. Znajoma zrobiła dla niej wszystko co mogła dorowadzając konia do pełnych sił.
Waham się tydzień i wsiadam w końcu do samochodu, podczepiam przyczepę i jadę po konia. Jak można stanąć na przekór tego, co się samemu chciało otrzymać od losu.
Klaczka jeszcze z matową sierścią ale już w ogóle nie widać tego, ze była tak zaniedbana. Masa miłości i wiary w wyciągnięcie tego konia z takiego stanu dzieki mojej koleżance i jej weterynarza. Gdybym nie miała jej zdjęć z dnia przyjazdu do jej stajni (pażdziernik) to bym nie uwierzyła, że była tak bliska śmierci.
I kiedy dziś stałam pod stajenką patrząc na dwa kare piękne fryzy, przypomniałam sobie o tej wizji z przed tych 11 lat.
Warto marzyć…. warto skupić sie, zatrzymać choć na chwilę na wizji pojwiającej się przed oczami. Naprawdę warto…
Nawet jak jest to coś nierealnego, bo w danej chwili brak nam pieniędzy czy warunków do tego aby mogło to zaistnieć w Naszym życiu. Warto, bo któregoś dnia może okazać się to rzeczywistą codziennością naszego życia.
Zima już się skończyła… ale sanie czekają na kolejną zimę i podpięcie do nich dwóch pięknych karych koni z bujnymi grzywami 😉 Jeszcze muszę zregenerować janczary aby zaprzęg ten był jak najbardziej wymarzonym , cudownym kuligiem na jakim będę…